sobota, 7 maja 2016

#001 Witamy w eurocyrku, czyli eurowizyjna paplanina

Minęło pół roku i postanowiłam rozruszać to miejsce. A że głupio "rozruszywać" miejsce bez treści, postanowiłam coś popełnić. Mamy maj, a maj, oprócz tego, że jest miesiącem komunistów /w każdym tego słowa znaczeniu/, jest też miesiącem Eurowizji, toteż temat znalazł się sam...

Nie jestem eurowizyjnym ekspertem. Z nabożnym zachwytem oglądam na Youtubie stworzone przez znawców zestawienia najbardziej niedocenionych piosenek, przecenionych piosenek, najlepszych utworów z ostatnich dziesięciu lat, tegoroczny TOP 43 na podstawie 1000 komentarzy... Gdzież mnie do nich.
Jednocześnie sama eurowizjuję już dwunasty rok, choć dopiero pierwszy raz zdarzyło się, bym na ponad miesiąc przed konkursem przesłuchała absolutnie wszystkie piosenki i ustaliła mój prywatny top. Trochę się już osłuchałam z tym, co Eurowizja lubi, wyraźniej niż dwanaście lat temu słyszę, że 90% wykonawców niemiłosiernie fałszuje, a poza tym mam swoje najzupełniej subiektywne sympatie i antypatie, dlatego zapraszam do przejrzenia mojego TOP10, czyli jak głosowałoby jednoosobowe jury, gdyby w noc finału siedziało w domu i tęże Eurowizję oglądało.

*Nie będę siedzieć, ponieważ niepisane prawo mówi, że Eurowizja zawsze musi się pokrywać z jakimś żużlem. W tym przypadku z Grand Prix na Narodowym.
**W zestawieniu nie uwzględniłam Polski. Poudawajmy, że to prawdziwe głosowanie, więc na swoich głosować nie wolno. Nie zmienia to faktu, że za Michała Szpaka trzymam kciuki.
***W pierwotnej wersji TOP10 znalazła się Rumunia, jednak z racji dyskwalifikacji rumuńskiego nadawcy za finansowe zaległości wobec EBU postanowiłam zrezygnować z tej piosenki. Chętnych do posłuchania Ovidiu Antona zapraszam >tutaj<

Zaczynamy!

Jeden punkcik wędruje do... Bułgarii

 
Poli Genowa i "If Love Was a Crime". Bułgaria zgłosiła się do tegorocznej Eurowizji rzutem na taśmę, ba, po terminie - ale ja bym nie żałowała. Piosenka Genowej, niedebiutantki przecież (w 2011 wystąpiła z "Na Inat"), to murowany hit dyskotek w Złotych Piaskach i Słonecznym Brzegu. Żywe tempo, taneczny bit, a do tego dość prosty tekst, który wzbogaca linijka w ojczystym języku piosenkarki. Jestem na tak i życzę Poli Genowej lepszej noty niż przed pięciu laty.

Dwa punkty zdobywa...ją Włochy

 
Odkąd Włochy w 2011 roku zdecydowały się powrócić do konkursu, nie podobała mi się tylko jedna piosenka reprezentująca ten kraj (jak na ironię, było to "Madness of Love", które zajęło drugie miejsce w tymże 2011 roku). Co lubię we włoskich kompozycjach, to oprócz dość charakterystycznego nastroju także to, że zazwyczaj są one - przynajmniej częściowo - po włosku. A to bardzo ładny język. Z pewnym niepokojem obserwuję więc, że w oficjalnych materiałach tytuł tegorocznej kompozycji wykonywanej przez Francescę Michielin zmienił się z "Nessun grado di separazione" na "No Degree of Separation". Oby Michielin zaśpiewała po włosku - ma wspaniały głos, jest uroczo niepozorna (niech wystąpi w tych wielkich okularach!), brakuje tylko nutki oryginalności, a tę język z pewnością by zagwarantował.

Trzy punkty otrzymuje... Litwa

 
Zdziwieni? Ja też jestem. Donny Montell jest... typowy. Typowy przystojniaczek śpiewający typowy popowy kawałek, z typowego środka typowej listy przebojów gdzieś w USA. Nie zamierzam bronić tego wyboru. Jako się rzekło, lista jest najzupełniej subiektywna, a "I've Been Waiting For This Night" Montella po prostu wpada w ucho i nijak nie chce z niego wypaść. Mnie się podoba.

Cztery punkty dopisujemy... Słowenii

 
Kolejny dziwny wybór. ManuElla ze swoją parodią (?!) Taylor Swift, wpadającą w country linią melodyczną i naprawdę dziwnym tekstem piosenki z miejsca stała się bohaterką filmików typu "5 największych wpadek tegorocznej Eurowizji". Ale spójrzcie tylko na ten pseudomundur. Spójrzcie na to, jak ona się cieszy śpiewaniem! Kto by się przejmował, że tekst "Blue and Red" jest bez sensu?

Pięć punktów dla... Hiszpanii


 
Zazwyczaj hiszpańskie piosenki przechodzą bez większego echa. Tymczasem Barei i niesamowicie energetyczne "Say Yay!" przez wielu wciąż jest uważane za jednego z faworytów tegorocznego konkursu. Słyszałam opinie, że to "piosenka jak z reklamy Pepsi", ale któż nie lubi czasem zerknąć na dobrą reklamę z dobrym podkładem muzycznym? Nie rozumiałam fenomenu tego utworu, póki nie wrzuciłam go na swoją playlistę - teraz nogi rwą się do tańca za każdym razem, kiedy odtwarzacz wypluwa "Say Yay!". Chcę to słyszeć latem na plaży!

Sześć punktów przyznaję... Macedonii

 
Kolejny kawałek z grona "największych porażek" i "co to robi na Eurowizji", tylko że tym razem naprawdę nie wiem dlaczego. "So 90's"? No i co z tego. Niech pierwszy rzuci kamieniem, kto nigdy nie wraca muzycznie do lat 90. Kaliopi, podobnie jak Poli Genowa, już była na Eurowizji - jej "Crno i belo" zrobiło trochę szumu, choć nie poszedł za nim wynik. Teraz wokalistka wraca z piękną i nader uczuciową balladą "Dona" - jak dla mnie to jeden z najbardziej udanych eurowizyjnych powrotów.

Siedem punktów idzie... na Islandię

 
Jeszcze jeden powrót. Greta Salome ma w sobie COŚ. Czaruje głosem, śpiewa, jakby opowiadała baśń, a po jej piosenkach zostaje w człowieku uczucie niezrozumiałego, chłodnego niepokoju. "Hear Them Calling" też jest takie - niepokojące, nieco dziwne, a przy tym doskonale wpisujące się w eurowizyjną konwencję szybkich, niejednorodnych wewnętrznie utworów. Ma tylko jeden poważny minus: nie jest po islandzku. Gdyby Greta zaśpiewała w ojczystym języku, pierwsza leciałabym wysyłać na nią smsy.

Osiem punktów od jednoosobowego jury dostaje... Szwajcaria

 
Za pierwszym przesłuchaniem "The Last of Our Kind" Rykki zrodziła mi się myśl: "Piosenka ładna, tylko wokalistka wyje". Potem jednakże okazało się, że Rykka nie jest jedyną "wyjącą" na tej Eurowizji i że jej wycie można uznać za znośne. A jeszcze później stwierdziłam, że ta piosenka jest po prostu ładna - wzruszająca, pełna emocji (przy czym wokalistka nie ma maniery śpiewania overemotional jak Jamala z Ukrainy czy pseudo-Amy Winehouse z Serbii), z cokolwiek zgrabnym tekstem. Ja to kupuję.

Dyszka dla... *werble*... Czech!

 
Nie pamiętam, kiedy ostatnio podobała mi się czeska piosenka na Eurowizji (Tereza Kerndlova to wyjątek). Inna sprawa, że Czesi na Eurowizji raczej bywają niż trwale są. W tym roku zaliczają kolejny powrót - ale w jakim stylu! Do boju wysyłają Gabrielę Gunčíkovą vel Gabi Gun - dziewczynę, która zrobiła furorę w USA, kiedy na trasę koncertową zaprosili ją muzycy z Trans-Siberian Orchestra. Bardzo żałuję, że "I Stand" nie jest w stylistyce TSO, do tego głos Gabi pasowałby jak ulał. Dostaliśmy, niestety, trochę nudnawą balladę - cała nadzieja w tym, że wersja live będzie z fajerwerkami. A na fajerwerki Czeszkę stać (posłuchajcie >tego<).

And the winner is...

...to znaczy, moje dwanaście punktów oddaję...


...Rosji!

 
Wiem, że nikt, kto mnie zna, nie jest w tym momencie zdziwiony. Ale naiwnością byłoby przypuszczać, że reprezentant matuszki Rassiji wejdzie na szczyt mojej klasyfikacji za bycie reprezentantem matuszki Rassiji.
Co takiego ma więc Siergiej Łazariew?
a) ma tak absolutnie eurowizyjną piosenkę, że bardziej już się nie da - "You Are The Only One" chyba było pisane pod konkurs. Mam troszkę zabawy tempem, porządną elektronikę, wpadający w ucho tekst. Wszystkie elementy potencjalnego hitu są na miejscu.
b) ma pomysł na występ, a to też jest ważne. Interesująca (choć banalna) choreografia, kilka rozpraszaczy w tle, ale bez animacji, które wyglądałyby, jak żywcem zerżnięte od zeszłorocznego zwycięzcy.
c) i, co jak na eurowizyjnego artystę jest rzeczą niespotykaną, ma głos. Posłuchajcie live'ów. Na palcach można policzyć artystów w tegorocznym konkursie, którzy nie fałszują. Łazariew śpiewać umie, aż chce się zapytać, co on robi w popie z TAKIM głosem?
Mam nadzieję na odpowiedź: "wygrywa Eurowizję".

Zaznaczam raz jeszcze, lista powyższa jest stuprocentowo subiektywna, ułożona na podstawie mojego dziwnego gustu, nie trzeba się z nią zgadzać, a ja chętnie poznam inne opinie, więc komentujcie, piszcie, kogo wy byście widzieli na podium i kto zasłużył na jakiekolwiek punkty.

I cichutko dodam: mam nadzieję, że na następny wpis nie będziecie musieli czekać jeszcze pół roku.

sobota, 12 grudnia 2015

#000 Ja się zawsze spóźniam

Obiecałam sobie /i nie tylko sobie/ tego bloga w październiku. Miał ruszyć w listopadzie. Jest połowa grudnia i ja się zawsze spóźniam. Chociaż w tym wypadku mam znakomitą wymówkę: różne tragiczne zdarzenia w świecie były zbyt świeże i uruchamianie bloga z takim adresem wydawało mi się zbyt niestosowne.

Kiedyś jednak trzeba być odważnym.

Odpowiedź na pytanie, skąd się wziął ten adres, wyjaśnia też poniekąd, o czym będzie blog /niepierwszy mój i niepierwszy w tej kategorii, nie czarujmy się/. Otóż polecono mi założyć bloga i zrobić sobie na nim markę. A z racji, żem człowiek wielu pasji, powstał problem: o czym blogować? O grochu z kapustą chyba, bo gdzie sport /moja miłość/, gdzie literatura / jeszcze większa miłość - biernie i czynnie/, gdzie rękodzieło...
Myślałam tedy, gdy świt różowiał*, na jakim fundamencie zbudować to miejsce. Aż wymyśliłam. I ryknęłam pośród nocy:
- Już wiem! Ze szczeliny!
Na co odpowiedział mi zaspany głos Lepszej Połówki:
- Ale jak to: zestrzelimy?
Wtedy właśnie zrozumiałam, że adres już inny nie będzie, czego by o tym ludzie nie sądzili. Poza tym gdzieś słyszałam, że kontrowersja się sprzedaje.

Zatem blog jest głosem ze szczeliny. Spomiędzy prawej i lewej strony światopoglądu, z pogranicza świata wymuskanych garniturów i powyciąganych swetrów, gdzieś między robieniem poważnej nauki a pisaniem niepoważnych powieści. Jedyne, co mogę podarować światu, to kawałek serca, czego jak czego bowiem, ale serca mam w nadmiarze.

Mój dziennikarski guru rzekł kiedyś, że powinniśmy robić takie wywiady i pisać takie artykuły, jakie sami chcielibyśmy przeczytać. Mam nadzieję, że odnosi się to również do blogów - sama zresztą takich rzeczy szukam w Internecie. Życia codziennego, lajfstajlu nie na pokaz, upewnienia się, że ze mną wszystko w porządku i że inni też mają na co dzień czasem słońce, czasem deszcz, a czasem gęstą mgłę przed oczami.

Chciałabym inspirować. Pokazać, że życie codzienne nie jest nudne i nie musicie być celebrytami/poszukiwaczami przygód/członkami rządu, żeby coś się Wam przytrafiało. Sama wciąż się uczę być optymistką, z klasą wstawać po porażkach... Wiem, że moją siłą jest autentyczność.

Zatem chciałabym, żeby ten blog był inspirujący i autentyczny. Żeby był pewnym, optymistycznym kącikiem na niepewne i pesymistyczne czasy. Pokażę Wam robienie nauki od kuchni, podzielę się refleksjami kulturalnymi i sportowymi, poudaję wielką pisarkę, na której bestsellery wszyscy czekają ;) Mam nadzieję, że będziecie się bawić równie dobrze co ja!

*cytuję za nieodżałowanym Barańczakiem